Pokaż dziecku, że żyjesz

listopad 13, 2009 | Opublikowany przez Jolanta Gajda w Inteligencja emocjonalna

Rzadko kupuję gazety, bo prowadząc taką machinę jak SuperKid, nie bardzo mam czas na czytanie prasy, a po drugie nie znoszę tej negatywnej papki, jaką nas karmią media, szczególnie dzienniki. Dziś stwierdziłam jednak, że trzeba sprawdzić, co się dzieje na świecie i w sklepie wrzuciłam do koszyka Wyborczą. I opłaciło się. Jeden artykuł sprawił, że nie żałuję wydanych pieniędzy, a humor mi się poprawił co najmniej na tydzień 😉

Artykuł ten to relacja z konkursu „Stary człowiek i może pracować”, gdzie laureatami są ponad 90-letni, aktywni zawodowo ludzie. Fantastyczne osoby, które od ponad 70 lat wnoszą swój wkład w – nazwijmy to – ogólnoludzkie dobro, bo przecież każda praca to jakaś forma pomocy innym ludziom. Od razu mi się też przypomniały wywiady z mocno wiekowymi aktorami, którzy mimo wielu dziesiątek lat na swoim koncie, nadal świetnie sprawdzają się na scenie.

Jak to jest, że jeden człowiek, mając lat 50, nie widzi już specjalnie celu ani sensu życia, myśli tylko o swoich dolegliwościach i o jak najszybszym przejściu na emeryturę, a inny jeszcze przez prawie drugie tyle lat żyje pełnią życia? Tylko niech mi nikt nie mówi, że niektórzy mają szczęście, bo są zdrowi, a innych dotknęło nieszczęście i chorują. Są ludzie, których dotknęły takie nieszczęścia, że nawet nam się w głowie nie mieści i mimo to potrafią odczuwać radość życia i widzą w nim sens. Szkoda, że gazety więcej o takich ludziach nie piszą, zamiast o tym, że ktoś się powiesił w celi, a kto inny ściągnął pracę habilitacyjną od swojego kolegi.

Naszym – rodziców – zadaniem jest między innymi nauczenie dzieci tej radości życia. Tak żeby nie tylko w wieku 10 czy 20 lat wstawały rano z radością, ale żeby z podobną radością, a nawet większą wstawali już jako dorośli, dojrzali ludzie, w wieku 50, 60… i np. 95 lat, jak bohaterowie wspomnianego artykułu. Żeby mieli w sobie pasję, dzięki której takie pojęcia, jak nuda, bezczynność, poczucie bezsensu, zgorzknienie były im zupełnie nieznane. Żeby każdy dzień był dla nich wspaniałą okazją do nowych doświadczeń, przeżyć, odbierania świata z całym jego pięknem i bogactwem.

Jak to zrobić? Jak przekazać dziecku tę lekcję? Jeśli  powiesz synowi czy córce, że mają się cieszyć życiem, to nie na wiele się to zda, bo za 20 lat i tak zapomną, co im tam rodzice kiedyś smęcili 😉 Chyba że… No właśnie – tu tkwi sedno sprawy. Chyba że Ty sam przejawiasz taką postawę na co dzień.

Zastanówmy się przez chwilę, jak okazujemy nasze uczucia gniewu i radości. Gniew – chodzisz nerwowo, głośniej niż zwykle zamykasz szafki i drzwi, oczami ciskasz błyskawice, wszystko Cię drażni – to takie łagodniejsze objawy, o ostrzejszych nie wspomnę 😉 W każdym bądź razie wszyscy wokół starają się trzymać od Ciebie z daleka, albo co gorsza poddają się Twojemu nastrojowi. I tak nakręca się ogólna spirala negatywnych emocji.

A radość? Jak okazujesz radość? Uśmiechniesz się w duchu do samego siebie i… na tym koniec. Przynajmniej takie objawy radości widać, gdy ludzie przekraczają pewną magiczną granicę wieku. Dlaczego nie wyrażasz radości tak samo intensywnie jak gniewu? Można podskoczyć z radości do samego sufitu, wydając dziki okrzyk zadowolenia. Albo odtańczyć z rodziną indiański taniec radości. Można zrobić wspólnie z bliskimi coś szalonego, czego się nie robi na co dzień. Dlaczego nie? Nie wypada? Za stary jesteś? Co się więc stało z Twoją autentyczną i spontaniczną radością?

Niech dziecko widzi, jak się cieszysz osiągnięciami w pracy. Jak Ci sprawia radość założenie nowo kupionej bluzki czy koszuli, którą już dawno chciałeś mieć. Jak się cieszysz z wyjazdu na Sylwestra. Pokaż swoją radość całym sobą! Opowiadajcie sobie w domu o tym, co Was cieszy. Jeśli jedynym tematem między Tobą a dzieckiem jest to, jak mu poszło w szkole, to coś jest nie tak. Dowiedz się, co jego cieszy, co pasjonuje i ciesz się jego radością. I dziel się też swoją radością – nawet jeśli myślisz, że dziecko i tak nie zrozumie, z czego się cieszysz.

Pokaż dziecku, że żyjesz.

Komentarze (5)

Natknęłam się ostatnio w sieci, a dokładniej w Radiu TOK FM, na nagranie rozmowy z Wojciechem Eichelbergerem  – „O dobrych i złych stronach narzekania„. Za panem Eichelbergerem akurat za bardzo nie przepadam, czemu dałam wyraz w innym swoim wpisie, ale ponieważ jestem totalnym wrogiem bezproduktywnego narzekania, zainteresowało mnie to, jakież to dobre strony narzekania istnieją. Bo skoro pojawiają się takowe w tytule wywiadu, to chyba nie bez powodu.

Rozmowa w sumie okazała się dość ciekawa – panowie zwrócili uwagę  na to, skąd się bierze w naszym narodzie takie zbiorowe „narzekactwo”, uznając je – poniekąd słusznie – za polską cechę narodową, która jest rezultatem takich a nie innych wydarzeń historycznych. Ja – cierpiąc na swoiste skrzywienie zawodowe 😉 – zaczęłam od razu rozpatrywać ten temat w aspekcie rodziny i wychowywania dziecka.

Narzekanie kojarzy się raczej ze światem dorosłych (bo dziecko przecież nie narzeka, tylko marudzi :)). I z tą cechą narodową to chyba faktycznie coś jest. Rano narzekamy, że już musimy wstawać, potem narzekamy na tłok w autobusie lub korki na drodze, w pracy narzekamy, że mamy za dużo pracy, przychodzimy do domu narzekamy na pracę lub szefa, włączamy odruchowo telewizor i narzekamy, że w telewizji nie ma nic ciekawego, oglądamy wieczorem prognozę pogody i narzekamy, że znowu tak zimno lub tak gorąco i kładziemy się spać, narzekając, jacy to jesteśmy zmęczeni.  I w sumie nie dziwię się, że jesteśmy zmęczeni, bo od samego narzekania można się porządnie zmęczyć 😉 .

A dzieci? No cóż. Dzieci obserwują nas, dorosłych. Obserwują, jak sobie radzimy w różnych sytuacjach – z sukcesami i porażkami, z problemami i zwykłymi codziennymi sprawami. I przesiąkają tym, co widzą i słyszą, ucząc się wzorców zachowania, które staną się ich własnymi wzorcami w dorosłym życiu. A wzorce te niestety nie są najlepsze.

Potrafimy narzekać na to, co nam doskwiera, a nie potrafimy cieszyć się tym, co nas spotyka dobrego. Eichelberger podał pewien przykład wypowiedzi, którą się często słyszy i być może Ty sam wypowiadasz te słowa w  różnych sytuacjach: „Nie ciesz się tak bardzo, bo będziesz płakać” albo „Lepiej się nie cieszyć, bo to się może źle skończyć”. Czy takie myślenie jest Ci znajome? Myślę, że wielu z nas tak. Ja chyba sama słyszałam podobne „ostrzeżenia”, gdy byłam dzieckiem. Ma to niby służyć „ściągnięciu kogoś na ziemię”, by uchronić go przed upadkiem z chmur, a w rzeczywistości pozbawia się w ten sposób człowieka umiejętności cieszenia się z dobrych rzeczy. To ciekawe, że nie potrafimy się cieszyć małymi sprawami, ale inne – równie małe sprawy, ale o wydźwięku negatywnym – potrafią spowodować olbrzymią lawinę narzekań.

Narzekanie to nawyk, który nie wnosi niczego dobrego. To bezproduktywne mielenie negatywnych emocji. Z tego co wiem, niektóre zwierzęta (np. krowy) przeżuwają swój pokarm dwukrotnie, by go dobrze strawić. Żują, przełykają, potem pokarm wraca do jamy gębowej, zwierzę znowu przeżuwa i znowu połyka. Ale przeżuwa tę papkę tylko dwukrotnie, a człowiek potrafi tę samą sprawę przeżuwać miesiącami 😉

Czego ja się staram nauczyć swoje dzieci o narzekaniu?

Po pierwsze – narzekanie nie przynosi ŻADNYCH korzyści. Nie poprawia samopoczucia, nie rozwiązuje problemu. Wręcz przeciwnie. POZBAWIA nas pozytywnej energii, dzięki której człowiek potrafi z ochotą i werwą zabrać się do działania.

Po drugie – jeśli spotyka nas sytuacja, która nas wprawia w stan niezadowolenia, zastanówmy się, czy mamy na tę sytuację jakikolwiek wpływ?

Jeśli nie, to biadolenie nic nie da, jest tylko stratą czasu. Nie mamy na przykład wpływu na to, co się wydarzyło w przeszłości. Nie mamy też wpływu na wiele wydarzeń dziejących się obecnie (np. na to, co się dzieje w USA czy na Bliskim Wschodzie). Nie mamy wpływu na to, czy alkoholik poradzi sobie ze swoim uzależnieniem. Nie mamy wpływu na dzisiejszą pogodę. Jest naprawdę wiele rzeczy, na które  nie mamy wpływu. Wtedy trzeba ZAAKCEPTOWAĆ istniejący stan rzeczy, uznać własną bezsilność w danej sprawie i zająć się sprawami, na które mamy wpływ.

No właśnie, jeśli przydarza się coś, co nam nie odpowiada, a mamy na to wpływ? To nie ma co narzekać, tylko trzeba zacząć DZIAŁAĆ. I tym się różni narzekactwo od krytycznego podejścia do sprawy. Narzekający biadolą i siedzą z założonymi rękami, nie robiąc nic. Osoby krytyczne, które wiedzą, co im się nie podoba, zaczynają działać, by zmienić sytuację.

Tego właśnie staram się uczyć swoje dzieci. Teraz, kiedy syn przechodzi klasyczny okres buntu, charakterystyczny dla wieku dojrzewania, jest to u nas dość częsty temat rozmów. Jak już ma się buntować – niech to będzie bunt twórczy, prowadzący do działania i rozwiązywania problemów, a nie tylko bierna negacja wszystkiego wokół :).

Ja nie znajduję żadnych dobrych stron w narzekaniu i zdradzę Ci, że rozmówcy z radia TOK FM – mimo że bardzo się starali – też nie znaleźli 😉 Dlatego skończmy z narzekaniem i zacznijmy działać – w tych dziedzinach, na które mamy wpływ.

Nauka dzieci

Komentarze (5)

Gdybym zapytała parę osób, co to właściwie jest inteligencja emocjonalna, to pewnie uzyskałabym bardzo różne odpowiedzi. A sądząc z wyników ankiety na pierwszej stronie naszego serwisu, pojawiłyby się też i odpowiedzi typu „Nie mam zielonego pojęcia”. Bo tak naprawdę jest to termin stosunkowo nowy i nie każdy do końca wie, „z czym to się je”.

A jest to po prostu umiejętność radzenia sobie samemu ze sobą i z innymi ludźmi. To tak najkrócej i najprościej. Samemu ze sobą, czyli ze swoimi emocjami, myślami, działaniami, słowami. Z innymi, czyli to, jak potrafimy nawiązywać relacje z otaczającymi nas ludźmi, czy potrafimy te relacje utrzymywać i jak one wyglądają. Takie niby proste życiowe sprawy, a okazuje się, że mają olbrzymie znaczenie, bo decydują o tym, czy człowiek osiągnie swój życiowy sukces i czy będzie szczęśliwy.

Swoje sukcesy mierzymy różnymi miarami – każdy ma inną. Dla jednych będzie to sukces finansowy, dla innych szczęśliwa rodzina, dla jeszcze innych – możliwość niesienia pomocy. Właściwie tyle jest definicji szczęścia i sukcesu, ile jest ludzi na ziemi. Ale niezależnie od tego, co dla nas oznacza „być szczęśliwym”, bez inteligencji emocjonalnej tego nie osiągniemy.

Trudno nauczyć dziecko inteligencji emocjonalnej, jeśli sam rodzic jej nie posiada lub ma z tym duże kłopoty. To nie jest przedmiot, który dziecko opanuje, ucząc się na pamięć jakichś treści z podręcznika niczym tabliczki mnożenia czy słówek z języka obcego. Tego uczy się, obserwując innych (rodziców, nauczycieli, kolegów), patrząc na ich reakcje i zachowania. Dlatego warto popracować najpierw nad sobą – nie tylko po to, żeby dziecko miało dobry przykład, ale po to, by samemu móc kiedyś powiedzieć „jestem naprawdę szczęśliwy”.

Czego więc powinniśmy nauczyć nasze dziecko, by miało szansę wyrosnąć na szczęśliwego człowieka? Wymienię tu parę najważniejszych rzeczy:

  1. radzenie sobie samemu ze sobą (czyli tzw. kompetencje osobiste)
    • dziecko nabiera świadomości własnych emocji, starając się przejąć nad nimi kontrolę. Potrafi otwarcie mówić o tym, co czuje, dzięki czemu negatywne emocje nie kumulują się w nim i nie znajdują ujścia w najbardziej nieodpowiednim momencie. Potrafi zmienić niekorzystne stany emocjonalne.
    • dziecko uczy się reagowania na pochwały i na krytykę. Potrafi nabrać dystansu do opinii wypowiadanych przez kolegów czy dorosłych. Nie pozwala na to, by stwierdzenia wypowiadane przez innych miały jakikolwiek wpływ na jego poczucie własnej wartości.
    • dziecko uczy się motywacji i samodyscypliny. Uczy się stawiać sobie cele i znajdować w sobie wewnętrzną siłę, by te cele realizować. Uczy się wytrwałości w działaniach i koncentracji na celu. Rozumie, że są pewne rzeczy, za które jest odpowiedzialny i nie ucieka od obowiązków.
    • dziecko uczy się reagowania na sukcesy i porażki. Potrafi dostrzegać własne – nawet małe – osiągnięcia i cieszyć się nimi. Widzi też własne błędy czy niepowodzenia, ale nie traktuje ich w kategoriach przegranej, ale jako możliwość uczenia się i wyciągania wniosków na przyszłość.
    • dziecko uczy się asertywności. Zna swoje prawa, potrafi je spokojnie wyartykułować i ich bronić – nawet w rozmowie z dorosłym. Ma odwagę prezentować swoje poglądy, nawet jeśli nie są one popularne. Nie wstydzi się prosić o pomoc, przyznać do niewiedzy czy do błędu, bo wie, że ma prawo nie być doskonałym. Rozumie, że – jak każdy – ma jakieś mocne i słabsze strony.
    • dziecko śmiało podejmuje nowe wyzwania, nie boi się nowości, jest otwarte na nowe doświadczenia i zadania. Wierzy w siebie i swoje możliwości. Radzi sobie z uczuciami lęku i tremy.
  2. radzenie sobie z innymi (kompetencje społeczne)
    • dziecko wie, że nie jest pępkiem wszechświata, tylko częścią większej społeczności, która rządzi się pewnymi pisanymi i niepisanymi prawami. Potrafi się do tych praw dostosować. Dostrzega potrzeby innych i jest zdolne osiągać kompromisy.
    • dziecko potrafi nawiązać kontakt z nowo poznawanymi ludźmi, jest otwarte na nowe znajomości, potrafi prowadzić rozmowy. Umie aktywnie słuchać, wspiera inne osoby w ich dążeniach.
    • dziecko uczy się okazywania empatii. Uczy się odczytywać sygnały niewerbalne (wyraz twarzy, postawa ciała, gesty) wysyłane przez innych i wnioskować na ich podstawie, w jakim stanie emocjonalnym jest drugi człowiek i odpowiednio do tego się zachować.
    • dziecko uczy się respektować prawa drugiej osoby, w tym prawo np. do godnego traktowania czy poszanowania prywatności. Traktuje innych tak, jak samo chciałoby być traktowane. Jest tolerancyjne i okazuje szacunek dla ludzi o odmiennych poglądach.
    • jeśli w kontakcie z drugą osobą dziecko czymś zawiniło, potrafi przyznać się do tego i przeprosić. Potrafi też wybaczyć, gdy samo jest stroną poszkodowaną i usłyszy czyjeś przeprosiny.

Uff… Trochę się tego nazbierało. Ale nie martw się – na naukę tych wszystkich rzeczy ma nie miesiąc, ani nie rok czy pięć lat, ale całe życie 🙂 . Bo tak naprawdę wszyscy się ciągle tego uczymy. Ale im wcześniej zacznie sobie zdawać sprawę z tego, co jest potrzebne, by – jak to się mówi – do czegoś w życiu dojść, tym lepiej.

I tu mamy niespodziankę dla użytkowników naszego serwisu. Otóż otworzyliśmy nowy dział, zatytułowany „Jak być szczęśliwym człowiekiem, czyli rozwijamy inteligencję emocjonalną dziecka”. Będziemy w nim zamieszczać różne ćwiczenia dla dzieci – w formie opowiadań, pytań, psychozabaw i innych, które pomogą Wam te wszystkie umiejętności, o których pisałam wyżej, w dziecku rozwijać. Pamiętaj jednak o tym, o czym pisałam wcześniej – inteligencji emocjonalnej dziecko NIE nauczy się z podręcznika. Musisz dziecku poświęcić trochę czasu, by porozmawiać z nim o jego emocjach, przeżyciach, zapytać, jak sobie poradziło w takiej czy innej sytuacji, jak zareagowało, podyskutować o tym, jak inaczej – lepiej – można było się zachować czy zareagować. To jest Twoja inwestycja w szczęście Twojego dziecka.

chłopiec

Komentarze (2)

Utarło się już, że początek roku kojarzymy z postanowieniami noworocznymi, które najpierw podejmujemy, potem bagatelizujemy, aż w końcu o nich zapominamy. Dlatego ja nie przepadam za sformułowaniem „postanowienia noworoczne”, bo ono samo w sobie przywołuje negatywne nastawienie, które wcale nie pomaga w realizacji owych postanowień. Żeby udało mi się coś zrealizować, muszę być w 100% przekonana, że mi się to uda. A o czym myślimy, mówiąc „postanowienia noworoczne”? Chyba wszyscy o tym samym – o naszych słabościach i braku dyscypliny wewnętrznej 🙂 .

Dlatego ja, w swoich rozmowach z dziećmi, nie używam takiego terminu. Mówimy tylko o naszych CELACH. Cele – z założenia – nie wiążą się tylko z tymi konkretnymi 12-oma miesiącami, które są przed nami. Są częścią pewnego większego planu. Planu realizacji naszej misji życiowej i marzeń. Cele roku 2008 są małym kroczkiem na drodze do osiągnięcia czegoś większego. Każdy z nas powinien siebie zapytać o sens swojego życia. Brzmi górnolotnie? Trochę tak, ale do tego się to wszystko sprowadza – wiedzieć, po co żyjemy i co chcemy osiągnąć. Dopiero wtedy możemy zastanowić się, co zrobię w tym roku, w tym miesiącu, dziś, żeby do swojego celu choć trochę się przybliżyć.

Czy wiesz, że wiele negatywnych emocji, takich jak stres, zniechęcenie, frustracja bierze się często z poczucia braku istotnego celu w życiu? Jakiś tata może powiedzieć – jak to, więc dlaczego ja jestem ciągle taki sfrustrowany. Przecież mam cel – chcę zapewnić swojej rodzinie byt materialny, haruję od rana do nocy, żeby moje dzieci miały co jeść. A mama znowu powie – no przecież poświęcam się dla swoich dzieci – ich wychowanie jest dla mnie najważniejszym celem i robię wszystko, żeby dzieciom niczego nie zabrakło. A mimo to jestem ciągle zniechęcona.

Tylko że to nie są prawidłowo postawione cele. Bo te powinny obejmować wszystkie dziedziny naszego życia – dom, rodzinę, pracę, sytuację materialną, zdrowie, własne zainteresowania, własny rozwój umysłowy i duchowy. Wyżej wymieniony tatuś nie będzie szczęśliwym człowiekiem, bo swoje cele ograniczył do sytuacji materialnej i prawdopodobnie też kariery zawodowej. Mamusia z kolei skupiła się na zaspokojeniu potrzeb rodziny. Ten przykład to oczywiście pewien stereotyp, ale chodzi o zasadę. Stawiając swoje cele, zapominamy o HARMONII. O niej też powinniśmy pomyśleć, definiując swoje zamierzenia na kolejny rok.

1. Co zrobię, żeby ulepszyć relacje rodzinne, zacieśnić więzy, poprawić komunikację w rodzinie, zbliżyć się bardziej do swojego męża/żony/dzieci?

2. Co zrobię, by czerpać większą satysfakcję z pracy zawodowej?

3. Co zrobię, żeby moja sytuacja materialna była jeszcze lepsza?

4. Co zrobię, by zadbać o swoje zdrowie? By poprawić swoją kondycję fizyczną?

5. Co zrobię, by zadbać o swój rozwój umysłowy? Jakie dodatkowe umiejętności nabędę? Czego się nauczę? Co przeczytam?

6. Co zrobię w zakresie swojego rozwoju duchowego? Co chcę w sobie zmienić? Nad czym popracuję? Jakie wartości będę w życiu realizować?

Takie i być może jeszcze inne pytania powinny się pojawić, gdy zastanawiamy się nad swoimi celami.

Rok temu pisałam już o tym, dlaczego warto stawiać cele i jak to robić wspólnie z dziećmi. Pamiętajmy jednak, by te cele stawiać prawidłowo – by zachować równowagę i harmonię między różnymi aspektami naszego życia. Naucz dziecko stawiać sobie podobne pytania, jak te wyżej, dostosowując je oczywiście do jego wieku. Niech już teraz nauczy się, że trzeba zadbać i o relacje z rodziną i przyjaciółmi, i o własne zdrowie, i o obowiązki szkolne, i o własne zainteresowania i pasje, i wreszcie o własny rozwój – i fizyczny, i umysłowy.

Prawdopodobnie ani dziecku, ani nam, nie uda się zrealizować tych wszystkich celów w całości, ale dzięki nim obierzemy prawidłowy kurs naszego życiowego rejsu – mniej stresu i frustracji, a więcej radości i zadowolenia.

Jeśli jeszcze nie zapytałeś swojego dziecka, co chciałoby w tym roku osiągnąć, usiądź z nim wieczorkiem i porozmawiaj o tym. W serwisie przygotowałam małą „pomoc dydaktyczną”, którą możesz sobie ściągnąć i wydrukować. Niech dzieci wypiszą lub wymalują tam wszystkie swoje pragnienia i zamierzenia: zapisujemy swoje cele (wersja dla dzieci szkolnych) i rysujemy swoje cele (wersja dla przedszkolaków). I niech to wspólne obmyślanie celów stanie się dla rodziny wspaniałą zabawą. Aha – i nie zapomnijmy w ciągu roku lub pod koniec odhaczyć tego, co zostało zrealizowane. Te „haczyki” bowiem mają ogromną moc 🙂 .

(UWAGA: Arkusze celów na aktualny rok znajdziesz tutaj: Uczę się stawiać cele.)

Na koniec chciałabym jeszcze polecić artykuł na innym blogu, w którym znajdziesz świetne wskazówki na temat tego, co zrobić, by mimo wszystko postanowienia noworoczne zrealizować. Polecam: Postanowienia noworoczne można spełnić.

dziecko

Komentarze (0)

Nie wierzmy autorytetom

październik 25, 2007 | Opublikowany przez Jolanta Gajda w Inteligencja emocjonalna

Dziś będzie parę słów o Ebim Smolarku – piłkarzu polskiej reprezentacji, który odnosi wspaniałe sukcesy. Jego nazwisko pojawia się często na pierwszych stronach gazet, a imię jest na ustach wszystkich zapalonych kibiców. Dlaczego chcę pisać właśnie o nim? Czyżbym interesowała się piłką nożną? Nie, w ogóle się nie interesuję 😉 . Nie mam pojęcia, jaki jest skład polskiej reprezentacji, ani też kto z kim i kiedy gra. I mam cichą nadzieję, że tatusiowe czytający ten blog mnie za to nie zlinczują 😉 .

Ale dzięki temu, że było o Ebim ostatnio głośno, miałam okazję poznać parę ciekawostek z jego życiorysu. Lubię czytać o ludziach, którzy osiągają w życiu sukcesy – jest to lektura bardzo pouczająca i motywująca zarazem.

Ebi bawił się piłką już od wczesnego dzieciństwa. Tak to już jest, jak się ma za tatusia sławnego piłkarza 😉 . Ebi ćwiczył zawsze wspólnie z bratem, który wydawał się mieć w tym kierunku jeszcze większe zacięcie. Niestety bratu nie było dane zostać piłkarzem – któregoś dnia doznał poważnej kontuzji i jego kariera dobiegła końca. Ebi – można powiedzieć – został sam na placu boju.

Okazuje się, że mało brakowało, a i on zakończyłby trenowanie. Pewien znany selekcjoner piłkarski powiedział, że Ebi… nie ma czego szukać w piłce nożnej. Że mu brak talentu i się nie nadaje. Ebi był wówczas 14-letnim chłopcem i na pewno zdajesz sobie sprawę, co taka opinia dla niego znaczyła. Nastolatkowie są z natury bardzo wrażliwi na wszelką krytykę (żeby nie powiedzieć przewrażliwieni – przechodzę to właśnie z własnym synem 😉 ). Taka diagnoza – i to na dodatek z ust trenera – to dla 14-letniego chłopca brzmi jak skazujący wyrok.

Ebi czuł się przekreślony i na pewno rzuciłby treningi, gdyby nie miał wielkiego wsparcia ze strony ojca. Tata tłumaczył mu, że nie może zrażać się czyjąś opinią, że ten człowiek może się mylić. Zachęcał go do dalszego szlifowania swoich umiejętności. Ebi zawsze miał wielkie zaufanie do ojca, dlatego po kilku rozmowach postanowił zacisnąć zęby i walczyć dalej.

Jaki był tego efekt – widzimy dziś. Tysiące kibiców skanduje jego nazwisko na stadionach 🙂 .

Myślę że z tej opowieści płynie dla nas bardzo ważny morał. Nie wierzmy ślepo tzw. autorytetom. Nie pozwólmy innym wyrokować o tym, czy nasze dzieci są zdolne, czy nie. Nie przyjmujmy bezkrytycznie cudzych opinii. Nie pozwalajmy dzieciom zwątpić w swoje umiejętności.

Jeśli mamy w cokolwiek wierzyć, to przede wszystkim wierzmy w swoje dzieci. Co więcej, pokazujmy im, jak bardzo w nie wierzymy – bez względu na to, ile po drodze trafi się potknięć i niepowodzeń. Ta wiara jest naszym dzieciakom bardzo potrzebna – to na niej zbudują fundamenty swoich przyszłych – małych i dużych – sukcesów.

Twoje dziecko uwierzy w siebie, jeśli Ty w nie uwierzysz.

Komentarze (7)

Mój syn powiedział mi kiedyś, jak jego kolega z klasy uczy się ortografii. Gdyby opowiedział mi to samo, mając 5 lat, pomyślałabym, że ponosi go dziecięca fantazja 😉 . Niestety tu miałam pewność, że mówi prawdę. Okazało się, że rodzice każą czytać temu chłopcu… słownik ortograficzny. Dwadzieścia minut dziennie.

Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy to – „Boże, co to dziecko zrobiło, że jest tak surowo karane?”.

Patrząc na to ze strony rodziców, to jest to zaiste super pomysł na edukację syna. Nie trzeba się zbytnio wysilać – wystarczy rzucić mu mniej lub bardziej opasłe tomisko, kazać mu czytać długaśne rządki słówek przez tyle i tyle minut i ma się problem z głowy. Rodzicielski obowiązek dopilnowania nauki dziecka wykonany. Ciekawe, czy ten czas ślęczenia nad słownikiem mierzą mu z zegarkiem w ręku…

Bardzo mi szkoda tego chłopca. Nie dlatego, żeby miał jakieś trudności z ortografią, bo jest akurat jednym z najlepszych uczniów w klasie. Pod względem ocen szkolnych to uczeń wzorowy. Ale jaką on radość czerpie z nauki? Jaki ma stosunek do zdobywania nowej wiedzy? Jakie ma możliwości rozwijania swojej wyobraźni, poczucia humoru, kreatywności i umiejętności logicznego myślenia? Kompletnie żadnych. Dlatego mi go szkoda, bo jest to dziecko o dużym potencjale, który jest bezmyślnie marnowany.

Z takich właśnie uczniów wyrastają potem smutni, zgorzkniali intelektualiści, których wiedza może jest i duża, ale u których nie ma radości z codziennych, małych odkryć, nie ma żadnej pasji, nie ma entuzjazmu. Jest tylko wieczna frustracja. Dlaczego? Bo w dzieciństwie nauczono ich, że nie jest ważny proces nauki, że droga do osiągnięcia celu musi być nudna i żmudna, że liczy się tylko wynik. Ten chłopiec, gdy dostaje z kartkówki piątkę z minusem, to ma zepsuty humor, bo ktoś inny dostał całą piątkę… A gdy dorośnie i okaże się, że nie zajmie najlepszego stanowiska w pracy, bo ktoś inny mu je sprzątnie sprzed nosa? Gdy założy własną firmę i okaże się, że wokół jest mnóstwo równie dobrych, albo lepszych konkurentów? Tragedia. Dorośli, którzy są nastawieni jedynie na wynik, traktują życie jako wieczną walkę, a każde niepowodzenie jak głęboką porażkę.

A ja chcę, żeby moje dzieci cieszyły się życiem. By czerpały z niego radość garściami. By teraz nauka, a potem praca sprawiały im przyjemność. By miały w sobie chęć odkrywania i poznawania.

Czy nauka ortografii nadaje się do realizowania takiego celu? Jak najbardziej. Można uczyć się ortografii wykorzystując wyobraźnię, logiczne myślenie, poczucie humoru, kreatywność. Można uczyć się ortografii tarzając się ze śmiechu. O tym, jak to zrobić, napisałam w swoim najnowszym ebooku, który właśnie się ukazał – „ABC Mądrego Rodzica – Skuteczna nauka ortografii”. Znajdziesz tam wskazówki, jak sprawić, by dziecko polubiło ortografię, by zapamiętywało pisownię wyrazów nawet wtedy, gdy ma ogólne trudności z nauką. Zamieściłam w ebooku także mnóstwo przykładów różnych zabaw i ćwiczeń, które przy okazji ćwiczenia pisowni wpływają na ogólny rozwój dziecka – językowy i nie tylko. Tylko jeden rodzaj ćwiczeń skrzętnie i bezwzględnie pominęłam – dyktanda 😉 .

Nauka ortografii bez dyktand? To naprawdę możliwe!

Komentarze (3)

Dziś na rozpoczęciu roku szkolnego jednym z tematów był oczywiście temat mundurków. Poczułam się trochę jak za dawnych lat, gdy uczyłam się jeszcze w szkole i gorąco pragnęłam, żeby jakaś klasówka się nie odbyła. Marzyłam, żeby nagle zdarzył się cud i nauczycielka nielubianego przeze mnie przedmiotu obwieściła, że klasówki nie będzie.

Teraz też gorąco pragnęłam, żeby zdarzył się cud i pomysł mundurków odszedł w zapomnienie. Niestety realia naszego systemu szkolnictwa są okrutne i na cuda nie ma co liczyć. Na cuda nie, ale na dziwy – tak 😉 .

Mundurki miały być rzekomo zbawienne dla dzieci, które pochodzą z biedniejszych rodzin i nie powinny oglądać „rozpasanych” strojów tych, którym się lepiej powodzi. Pomysł iście rodem z czasów komunistycznych. To dokładnie tak, jakby gospodarz domu, zapraszając do siebie gości i wstydząc się karaluchów pełzających po mieszkaniu, wydał pieniądze na wykładzinę, żeby te karaluchy przykryć. Przepraszam za to może niezbyt smaczne porównanie, ale dla mnie wydawanie pieniędzy na mundurki jest tak samo idiotyczne.

Zresztą reakcje w niektórych szkołach były naprawdę genialne. Rodzice wpadli na pomysł, żeby biedniejsi kupowali mundurki za 40 zł (tanie, ale byle jakie), a ci bogatsi – za 100 zł, bo oni przecież nie kupią dziecku mundurka z byle jakiego materiału. Efekt – w ławkach będą siedzieć dzieci w dwóch wersjach szkolnych uniformów – szczęśliwsi w wersji droższej, pechowi (bo rodzicom się gorzej powodzi) – w wersji tańszej. I całe szczytne założenie o zrównaniu wszystkich uczniów do jednego poziomu zamożności bierze tym samym w łeb…

Gdzie tu jakaś logika? Po co dzieciom oczy zamydlać, że nie ma w społeczeństwie różnic w zamożności? Żeby im nie sprawiać przykrości? Ale przecież wspomniane karaluchy i tak po jakimś czasie wypełzną spod nowiutkiej wykładziny… A dzieci po opuszczeniu szkoły i zrzuceniu z siebie mundurków natychmiast zauważą, że społeczeństwo dzieli się na bardzo biednych, biednych, średnio zamożnych, zamożnych i bardzo bogatych. Chcemy z tej informacji zrobić jakąś „miłą” niespodziankę na dobry początek dorosłego życia?

A może byłoby lepiej, gdybyśmy inaczej wykorzystali te same fundusze? Zamiast kupować jednakowe szmatki dla wszystkich uczniów – opracujmy program nowego przedmiotu szkolnego. Niech on się nazywa inteligencja emocjonalna. Albo – zaradność życiowa. Albo – moja droga do sukcesu. Albo jeszcze inaczej. Może zaczęlibyśmy w końcu uczyć nasze dzieci w szkołach, co robić, żeby NIE zaznać biedy. Nauczyć, jak stawiać sobie cele, jak się motywować, jak zdobywać praktyczną wiedzę, jak ćwiczyć wytrwałość i samodyscyplinę, jak komunikować się z ludźmi, jak uwierzyć w siebie? Z takiego przedmiotu każde dziecko wyniosłoby wartościową i bardzo potrzebną wiedzę. Mniej byłoby w przyszłości sfrustrowanych ludzi bez pracy i bez perspektyw.

Mój syn czasem opowiada mi o swoich kolegach – tych, którzy mają „wypasione” komórki, super markowe ciuchy, sprzęt do skateboardingu z najwyższej półki, a ich rodzice posiadają duże domy i po kilka samochodów. I co – jeśli ten kolega założy granatowy mundurek, to coś to zmieni?

I gdy tak słucham tych jego opowieści o tym, co inni mają, a on nie, to zawsze odpowiadam: Synku, ty również, jak dorośniesz, będziesz żył na takim poziomie, jaki sobie wymarzysz. Masz wszystko co potrzeba, by odnieść w życiu sukces. I on o tym wie i w to wierzy. Bo jego mama – że tak brzydko powiem – ma fioła na punkcie uczenia swoich dzieci inteligencji emocjonalnej 😉 .

A mi się marzy, żeby taka wiedza trafiała do WSZYSTKICH DZIECI bez wyjątku. I tych z rodzin biednych, i tych z rodzin zamożnych. I tych z rodzin tzw. normalnych, i tych z patologicznych. A zarządzenie o mundurkach – żeby przeszło do historii jako ciekawostka, która nigdy nie została wprowadzona w życie…

Komentarze (3)

Dawać rady jest bardzo łatwo, ale nie… własnym dzieciom. Kiedy radzimy coś dorosłemu, to mamy świadomość, że on postąpi jak zechce. Nawet jeśli posłucha rady i coś wyjdzie nie po jego myśli, to i tak musi wziąć odpowiedzialność za to co robi, bo w końcu jest dorosły :-).

Z dziećmi jest inaczej. Kiedy dziecko przychodzi do mnie z konkretnym problemem, oczekując, że pomogę, czuję na sobie wielki ciężar odpowiedzialności. Bo przecież mając tyle wiedzy i doświadczenia, powinnam doradzić naprawdę skutecznie i mądrze. A jednak czasami kołacze mi się po głowie rozpaczliwy głos: „Naprawdę nie wiem, jak Ci pomóc”. Takie poczucie bezradności jest okropne. Tak bardzo by się chciało znać lekarstwo na każdą dolegliwość….

A jednak czasami się udaje.

„Chciałem Ci podziękować mamo. Zrobiłem tak, jak mi radziłaś i pomogło.”

(więcej…)

Komentarze (1)

Potęga myśli

styczeń 17, 2007 | Opublikowany przez Jolanta Gajda w Inteligencja emocjonalna

Natrafiłam ostatnio na piękny cytat dotyczący tego, jak potężną moc mają nasze myśli. Nie mogłam się powstrzymać, żeby go tu nie zamieścić:

„Człowiek sam tworzy się lub niszczy. W arsenale myśli wykuwa broń, którą sam się unicestwia. Urabia także narzędzia; buduje nimi niebiańskie pałace radości, siły i spokoju. Dokonując odpowiedniego wyboru i robiąc właściwy użytek z myśli, wznosi się do boskiej doskonałości.(…) To człowiek jest panem myśli, formierzem własnego charakteru oraz twórcą
i animatorem własnych warunków, otoczenia
i przeznaczenia.”

To, kim jesteś, zależy od tego, co myślisz.

To, co osiągasz, zależy od tego, co myślisz.

Twoje samopoczucie i poziom zadowolenia z życia zależy od tego, co myślisz.

Powiesz pewnie: może i tak, ale (więcej…)

Komentarze (4)

Dzieci i cele

grudzień 27, 2006 | Opublikowany przez Jolanta Gajda w Inteligencja emocjonalna

Zbliża się czas podejmowania noworocznych postanowień. Niektórzy jednym tchem wymieniają, co chcieliby zmienić na lepsze w swoim życiu. Przynajmniej w taki sposób – poprzez myślenie życzeniowe – mogą podreperować swój wizerunek we własnych oczach. Obiecują sobie to i tamto, by w połowie stycznia wszystkie te obietnice… puścić w zapomnienie.

Ale jest też i inna grupa ludzi. Ci wyciągają swoją listę celów, które realizowali do tej pory, analizują, co się udało osiągnąć, a co nie (i dlaczego) oraz wytyczają sobie cele na następny rok. Wyznaczają kolejne kroki na drodze do realizacji własnych marzeń. Wiesz, kim jest ta druga grupa ludzi? To LUDZIE SUKCESU.

Nie wiem, do której grupy Ty należysz, ale na pewno chciałbyś, by Twoje dziecko w przyszłości należało do grupy drugiej. By umiało określić, do czego dąży i by swoje pragnienia konsekwentnie realizowało. Żeby to osiągnąć, (więcej…)

Komentarze (1)